Historie z życia wzięte - ciocia
Kocham - mówi w progu do swojej nastoletniej córki za każdym razem, kiedy ta wychodzi z domu. Przytula na chwilkę. To „zestaw obowiązkowy", który Ewa serwowała całej swej ósemce: czwórce biologicznych dzieci i kolejnej czwórce, którą opiekuje się w ramach pieczy zastępczej. Miłość i przytulanie - Ewa wie, że bez tego nie stworzyłaby niczego.
Ewa pewne rzeczy jest w stanie przewidzieć. Ot, chociażby to, że kiedy siądzie sobie w dużym pokoju z filiżanką dobrej kawy parzonej w ekspresie, którą uwielbia, to kwestią kilku minut są odwiedziny jednej z dwóch „pań", zajętych do tej pory zabawą w sąsiednim pokoju.
- Wiesz, ślicznie dzisiaj wyglądasz - Angelika, lat 6 mówi to tak pełnym przekonania głosem, że Ewa nie próbuje zaprzeczać. Zwłaszcza, że w drzwiach stoi także siostra dziewczynki, trzyipółletnia Karolinka i przytakuje całą sobą. Dosłownie.
- Ty także wyglądasz pięknie - odwzajemnia komplement. - Obie pięknie wyglądacie - poprawia się szybko i przytula dziewczynki. Obie siostry trafiły do niej na początku tego roku. W ramach pieczy zastępczej. Z domu, gdzie nie było przytulania ani wymiany grzeczności.
- Moje kochane Pieczaki - mówi z miłością o dziewczynkach, które początkowo bardzo przeżywały rozstanie z tymi, którzy tworzyli im świat. Co z tego, że obdarty z tego co piękne i najbardziej potrzebne? W nowym miejscu Angelika, ta dobrze wychowana młoda dama przez dwa miesiące nie odzywała się słowem, jej siostra bała się szczoteczki do zębów. Nie wiedziała, do czego służy...
Najpiękniejsze jest to, że w wieku 46 lat Ewa rodziną zastępczą została już po raz drugi. Dzieci, którym zaczęła pomagać kilkanaście lat temu są już dorosłe, jej biologiczne pociechy także.
- Pani Ewo, a może tak poszłaby pani za ciosem. Pani podopieczni już dorośli... - słyszała już od pewnego czasu od pań, które z ramienia Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie pomagają jej w wielu rzeczach. Serce Ewy zabiło mocniej, właściwie podjęło decyzję od razu, jednak postanowiła jeszcze poradzić się swoich dzieci. Myślała z niepokojem, co powiedzą. Do dzisiaj pamięta każde słowo. I to, że po raz kolejny poczuła satysfakcję, że wychowała wrażliwych i mocnych ludzi.
- Mamusiu, ty nie potrafisz inaczej, zrób to po prostu - powiedziały takim tonem, jakby wiedziały od dawna co się święci, a Ewa była jedyną osobą niewtajemniczoną w plan. Za słowami poszły czyny, bo pomagają jej przy dziewczynkach.
- Chętnie pokazują im dziewczyńskie rzeczy, układają fryzury... Zostają z nimi jak ja np. idę na mecz - opowiada wierna kibicka Legii Warszawa. - Czuję, że nie robią tego z musu, to dodaje mi sił.
Tak naprawdę spełnia swe marzenia. Zawsze chciała mieć dużo dzieci, opiekować się nimi, dawać im siebie. Marzenia były z nią nawet wtedy, kiedy nijak miały się do rzeczywistości. Była małą dziewczynką, kiedy porzuciła ją własna matka, swojego taty nie znała. Najpierw wychowywała ją babcia, która zmarła kiedy Ewa miała 10 lat. Wzięła ją do siebie druga babcia. Przez sześć lat miała dobry, ciepły dom, potem choroba starszej kobiety sprawiła, że w wieku lat szesnastu Ewa trafiła do Domu Dziecka gdzieś w małej miejscowości. Nie może powiedzieć, że działy się jej tam złe rzeczy.
- Wiem, że panie opiekujące się nami starały się jak umiały, wiem też, że ciężko jest dać ciepło tylu wychowankom, nie były w stanie - wspomina. Kiedy w wieku dziewiętnastu lat znalazła się w Warszawie, życie wciąż jej nie oszczędzało. Czteroletnie małżeństwo do dzisiaj wspomina wzdrygając się z niesmakiem. Z trójką dzieci, które pojawiły się na świecie musiała uciekać przed damskim bokserem, jakim okazał się człowiek z którym się związała. Uciekła z tego życia, aby spotkać prawdziwego mężczyznę.
- Dzięki drugiemu mężowi przestałam być wrakiem człowieka. Uwierzyłam, że nie jestem do niczego, że nie jestem złą matką , że nie jestem złą żoną...- mówi, po czym zamyśla się i smutnieje, głaska Łobuza, psa staruszka, który jest z nią tyle lat. - Mój mąż umarł 11 lat temu, dał mi zaplecze emocjonalne i poczucie, że jestem wartościowa.
W takiej właśnie chwili, kiedy razem wychowywali już czworo dzieci (na świecie pojawiła się ich wspólna, dzisiaj 18-letnia córka) marzenia Ewy o posiadaniu gromadki dzieci spełniły się jeszcze bardziej. Pojawiły się Pieczaki, jak mówi dzisiaj z miłością o dzieciach w pieczy zastępczej. Dwójka dzieci, dla których stali się rodziną zastępczą pojawiła się nagle i bez zapowiedzi. W 2010 roku zmarła jej matka, będąca rodziną zastępczą dla syna jej młodszej siostry i dwóch córek starszej. Dzieci miały pięć, sześć i osiem lat.
- Nie chcę z nimi zostać jestem za stary - uciął mąż zmarłej jakiekolwiek rozmowy na temat dzieci. Ewa i jej mąż, który także znał smak dzieciństwa w domu dziecka wiedzieli, że powinni pomóc, bo tak po prostu trzeba. Czuli, że ich świat zmieni się diametralnie. Na lepsze czy na gorsze? Nie szukali na to odpowiedzi. Nie mieli czasu.
- Nie wiedziałam, o co chodzi w tym wszystkim, nie ogarniałam sytuacji - wspomina tamte chwile Ewa. Jedną z córek starszej siostry zajął się jej biologiczny ojciec. Drugą córką jej rodzona matka nie chciała się zająć.
- Weźmiesz ją, ja nie dam rady - usłyszała Ewa, która już wcześniej czuła, że Ola trafi do niej. - Nie spodziewałam się jednak, że także moja młodsza siostra zapyta mnie czy wezmę do siebie jej syna....
Wzięła. Przez dwie minuty dosłownie, jakie miała po tym pytaniu na złożenie do sądu odpowiedniego wniosku nie wymyśliła nic lepszego.
- I tak mając czworo małych dzieci w domu staliśmy się rodziną zastępczą dla dwojga innych maluchów - po trzynastu latach Ewa uważa, że to była jedna z najlepszych decyzji w jej życiu. Wprawdzie potem wiele razy zastanawiała się, po co to robi, to były jedynie chwile, przysłowiowe łyżki dziegciu w beczce miodu. Tak jak wtedy, kiedy usłyszała, że robi to dla pieniędzy bądź wtedy, kiedy usłyszała od dorastającego Pieczaka „nienawidzę cię". - Ciężko się wtedy robi, nie ma czym oddychać. Ale złe chwile się kończą. Zawsze - dodaje z pewnością w głosie.
Przez lata nauczyli się siebie doskonale. Nie, nie jest dobrą ciocią, która da sobie wejść na głowę. Potrafi być stanowcza, kiedy trzeba oczywiście.
- Dzieci pieczowe mają problem z zaufaniem, są wyrwane ze środowiska, które wcale nie było dobre dla nich, ale nauczyły się tam żyć i funkcjonować - uważa. - Nade wszystko potrzeba cierpliwości, przytulania i miłości. Mają wiedzieć i czuć, że są dla nas ważne.
I tak jest, skoro mimo pełnoletności wciąż są blisko niej. Dla Karolinki i Angeliki to już jedyny świat. Do Ewy mówią „ciociu", zdarza im się powiedzieć „mamo". Zwłaszcza wtedy, kiedy są wśród innych dzieci.
- Taką mają potrzebę, rozumiem to. Staram się być dla nich jednak ciocią, bo chciałabym, żeby zwracały się tak do kogoś, kto je adoptuje i będzie prawdziwą mamą - mówi i zwraca uwagę także na to, że obowiązujące w Polsce prawo nie daje jej jako pieczy zastępczej wielkich praw do dzieci. Aby wyrobić im paszporty czy choćby podpisać zgodę na wyjazd na wycieczkę - na to wyrazić zgodę musi biologiczna matka. Dziewczynki czują, że mówi o nich i pojawiają się na chwilę. Po chwilkę przytulania. - Takie już są, takie je kocham...
Miłość. To słowo w ustach Ewy brzmi prawdziwie. Ma treść. Kiedy Ola trafiła do niej miała wielkie problemy ze zdrowiem, z wielu względów nikt nie dawał jej szans na dobre życie, naukę, normalne dzieciństwo, młodość i dorosłość. Za kilka dni zaczyna studia...
- Jestem dumna z tego, że jestem częścią jej życia. Takiego normalnego, codziennego i od święta - mówi i podkreśla, że bycie rodziną zastępczą to nie jest coś ponad. To normalne, dobre życie. Wprawdzie Ewa nie mówi tego głośno, ale to nie jest jej ostatnie słowo. W przedpokoju wiszą zdjęcia całej jej kochanej ósemki. Miejsc na nowe portrety jest jeszcze mnóstwo.